Jakiś czas temu przez media przetoczyła się batalia na temat niespecjalnie zgrabnego, nadużywanego, nad wyraz popularnego słowa „witam”, wywołana przez Michała Rusinka, który postanowił nie czytać wiadomości zaczynających się od słowa „witam”. Być może stać go na taki luksus. Mnie nie. W świecie współczesnego biznesu, purysta językowy nie ma czego szukać.
Jaka jest więc mowa biznesu? Odpowiada na potrzebę chwili, jest odbiciem sytuacji, w której zagraniczne korporacje żywcem przenoszą kulturę organizacyjną do polskich oddziałów. Czasami idziemy na językową łatwiznę. Efekty bywają zabawne.

Zapraszam na kola
Od zawsze każda branża wytwarzała swoją gwarę, slang. Upraszczał on komunikację, czasami był formą budowania tożsamości czy wręcz sposobem ukrycia sensu prowadzonych rozmów przed osobami spoza kręgu wtajemniczenia. Często gwary korzystały z zapożyczeń z obcych języków. Te najciekawsze historyczne slangi które przychodzą mi do głowy to język marynarzy, pełen spolszczonych słów angielskich i holenderskich i gwara złodziejska, która, w swojej przedwojennej odmianie, naszpikowana była słowami rodem z jidysz i wpływami rosyjskimi.
Nowomowa w wersji korpo to oczywiście też zapożyczenia, niemal wyłącznie z kultury anglosaskiej. Gdy pierwszy raz usłyszałem w biurze „mam kola” naprawdę nie rozumiałem o co chodzi. Potem okazało się że chodzi o rozmowę. Jest to jedno ze słów zapożyczonych ale spolszczonych, poddanych deklinacji: mam kola, po kolu, z kolem itd. To słowo boli jak dźwięk widelca przesuwanego po talerzu. No ale wiadomo – porozmawiać może każdy, odbyć kola tylko najlepsi. (ścieżka dźwiękowa: Blondie „Call me”)
Jesteśmy na wczasach w tych góralskich lasach
– Dla sympatycznej panny Krysi z turnusu trzeciego od sympatycznego pana Waldka – pucio pucio.
Wiecie co to jest? To jest dedykacja. U Młynarskiego pan Waldek zadedykował pannie Krysi piosenkę. Gdyby tak się ciekawie złożyło, że panna Krysia byłaby pracowniczką firmy x o określonej specjalizacji np. księgową, a Pan Waldek przedstawicielem firmy y to co by jej zadedykował? Szkolenie, ofertę – odpowie język rynku. Otóż nie! Ponieważ oferta nie może być dedykowana. Może być kierowana do określonej grupy lub dla niej przeznaczona. Czyli Waldek przedstawia Krysi „szkolenie skierowane do księgowych”, „przeznaczone dla księgowych”, a dedykuje piosenkę. (ścieżka dźwiękowa: Wojciech Młynarski „Jesteśmy na wczasach”)
Ludzie listy piszą
Czas na bardzo popularne w ostatnim czasie zapożyczenie, kalkę językową: adresowanie potrzeb. Tego językowego Quasimodo spotkamy słuchając prelekcji, webinarów, pokaże nam swoje przerażające oblicze gdy zajrzymy do prezentacji i ofert. Brzmi jeszcze bardziej profesjonalnie niż dedykowana oferta, wręcz naukowo, z miejsca dodając sto punktów do profesjonalizmu. To address a need, to adress a problem – zrozumieć i rozwiązać problem, zaproponować rozwiązanie odpowiadające potrzebom. Bardzo bym chciał, żebyśmy częściej adresowali listy, pocztówki z wakacji, bo prywatna papierowa korespondencja należy już niestety do rzadkości. Nie adresujcie problemów, rozwiązujcie problemy. (ścieżka dźwiękowa: Skaldowie „Ludzie listy piszą”)
Masz ładne buty ale jesteś idiotą
Klucz do współczesnego zarządzania zespołem to właściwy przepływ informacji, a także szybka, szczera, rzeczowa, ale jednocześnie uprzejma ocena. W języku language: feedback, w języku polish: informacja zwrotna. Szczerze mówiąc nie lubię obu. Dałoby się powiedzieć: odpowiedź, ocena. Język giętki mógłby to jakoś bardziej zgrabnie ująć. Feedback, znów odmieniany po polsku: spotkanie feedbackowe, nie dostałem feedbacku itp. Nie jest to tak straszne jak kol, ale jest to taka językowa łatwizna. Stać nas na więcej. W tytule akapitu oczywiście słynny feedback-kanapka. (ścieżka dźwiękowa: Old Stars „Co jest”)
Kyrie Eleison
Na koniec zostawiłem prawdziwą perłę. Mount Everest nowomowy korporacyjnej. Panie zlituj się. Bema pamięci żałobny rapsod. Marsz Żałobny z Sonaty b-moll Fryderyka Chopina. Uwaga: współpraca cross-działowa. Cross-działowa. Przeczytaj to kilka razy i powtórz sobie w głowie: cross-działowa, cross-działowa. Jeśli w dzieciństwie czytaliście przygody Tytusa (mam nadzieję że tak) pamiętacie zapewne gdy Tytus, w odcinku o poprawce z geografii, trafił do ośrodka genetyki PAN w Popielnie. Wyobrażał sobie, że oto jest słynnym genetykiem, który wyhodował krowokura – skrzyżowanie krowy z kurą. Tak jest właśnie z tym nieszczęsnym słowem – cross-działowy. Trochę New York, trochę Koluszki. W efekcie dziwnej mieszanki angielszczyzny z polszczyzną powstaje słowo – potwór. Okropieństwo. Da się je łatwo zastąpić też niezbyt pięknym, ale mniej absurdalnym słowem między-działowa. Chyba, że ktoś jest w stanie mnie przekonać, że współpraca cross-działowa czymś od tej między-działowej się różni? (ścieżka dźwiękowa: The Electric Prunes „Kyrie Eleison”)
Po co się czepiasz?
Uwielbiam gwarę – także branżową- jako zjawisko, bo jest to dowód, że język, którym się posługujemy, jest jak żywy organizm. Jest jednak zasadnicza różnica między tworzeniem języka, adaptacją wpływów, a bezmyślną językową kalką. Tę ostatnią przy użyciu prostej logiki, można posłać na deski niczym Deontay Wilder Artura Szpilkę. Język jest dla znacznej części z nas narzędziem pracy, okażmy mu zatem odrobinę szacunku.